Z o. Jackiem Bolewskim SJ rozmawia ks. Krzysztof Wons SDS
Ojcze Jacku, zacznę nieco prowokująco: Czy dzisiaj jeszcze Maryja „przemawia swoją osobą” do współczesnych?
W odpowiedzi na to pytanie, spróbuję najpierw odkryć jego sens. „Maryja przemawia swoją osobą”... To bardzo trafne, bo tak właśnie przedstawia Ją główne źródło Objawienia, czyli Pismo Święte. Matka Boża niewiele tu mówi – „przemawia” nie tyle słowami, choć i one są wymowne, ile postawą, którą wyrażają zwłaszcza Jej ostatnie słowa w Ewangelii. Warto je przypomnieć. Są to słowa w Kanie Galilejskiej, gdzie Maryja mówi do sług: „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie” Jezus. Odtąd, aż do końca Pisma Świętego, Maryja nie potrzebuje nic mówić. Wystarcza, że skierowała naszą uwagę na Jezusa – na Jego słowa i całą Osobę. Daje przykład tej samej postawy, jaką poświadczył inny zwiastun tajemnicy Chrystusa, Jan Chrzciciel: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,30).
Właśnie dlatego że Matka Jezusa była gotowa przyjąć ostatnie miejsce jako pokorna służebnica Pańska, zasłużyła na więcej, zgodnie z ewangeliczną zasadą: „Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Mt 20,16). Całe późniejsze dzieje Kościoła potwierdzają tę prawdę, bo wśród wszystkich świętych właśnie Maryja przemawiała najbardziej – na wiele sposobów. Poświadcza to liturgia, gdzie Matka Boża jest uczczona licznymi świętami, wieloma modlitwami. Ciągle przemawiają one, zwłaszcza do starszych i do dzieci. Daje do myślenia świadectwo Czesława Miłosza, który w swej „Ziemi Ulro” zauważył: „Gdyby mnie zapytano, skąd pochodzi moja poezja, odpowiedziałbym, że z dzieciństwa”, wspominając dalej między innymi: „z liturgii nabożeństw majowych”... Poeta należy zresztą do licznego grona tych, na których wywarło wielkie wrażenie zjawianie się Maryi dzieciom – w Lourdes, Fatimie. To jeszcze jeden przykład, może najwymowniejszy, jak Maryja przemawia także dzisiaj: przez swoje orędzia do Kościoła. Przemawia wreszcie przez święte, wielkie postacie ostatnich czasów, poczynając od św. Maksymiliana Marii Kolbego – aż po Jana Pawła II, całkowicie Jej oddanego: Totus Tuus.
Chyba trzeba zwrócić uwagę na nasz sposób mówienia o Maryi.
Pokazują to wspomniane postacie Jej wielkich czcicieli. Liczy się przede wszystkim osobiste świadectwo własnego życia duchowego. Nie ma jednego modelu, który należałoby czy wystarczyłoby powielać. Język osobistego świadectwa wyraża się nie tylko w słowach, ale w całej postawie – podobnie jak u Maryi. To także konsekwencja osobistej relacji do Niej, czyli decyzji, którą jako pierwszy podjął umiłowany uczeń Jezusa, gdy na Jego słowo: „Oto Matka twoja”, posłusznie „wziął Ją do siebie”. To „przyswojenie” sobie Maryi jako Matki zostało opisane przez Jana Pawła II, z pewnością na podstawie osobistego doświadczenia, jako „zawierzenie względem Bogarodzicy” tak oto: „Zawierzając się po synowsku Maryi, chrześcijanin – podobnie jak apostoł Jan – «przyjmuje» Matkę Chrystusa i wprowadza Ją w to wszystko, co stanowi jego własne życie wewnętrzne, poniekąd jego ludzkie i chrześcijańskie «ja»” (Redemptoris Mater, nr 45). Z takiego „przyswojenia” Maryi w osobistym życiu wypływa żywy, trafiający do serca sposób mówienia o Niej. Ale dodałbym: trzeba także unikać wszelkiej przesady, która sprawia wrażenie, jak gdyby Matka Boża stanowiła centrum i najważniejszą treść wiary chrześcijańskiej. Takie nieumiarkowane „wynoszenie” Maryi ponad wszystko nie jest roztropne, budzi opory, zamiast pomagać innym – zniechęca. Maryja sama, jak przypomniałem, kieruje nasze spojrzenie ku swemu Synowi jako centrum – a nawet On nie skupia naszej uwagi na sobie, tylko prowadzi do Ojca w Duchu Świętym. Dopiero wtedy, gdy pojmiemy właściwą hierarchię prawd chrześcijańskich, zdołamy docenić także znaczenie Maryi w przyjmowaniu Bożej prawdy „do siebie”. Innymi słowy: centralną prawdą dla chrześcijan jest to samo, co dla Chrystusa Jezusa, czyli Dobra Nowina o Bożym królowaniu, które w Nim się objawia. Mamy więc mówić i świadczyć o Maryi tak, aby stawało się jeszcze jaśniejsze to, że chrześcijaństwo jest Dobrą Nowiną. Nie mamy się skupiać na złu, jakie widzimy wokół nas, bo Jezus przestrzega, że spojrzenie, które wszędzie widzi zło, samo jest skażone: wyolbrzymia drzazgę do rozmiarów belki, tkwiącej tak naprawdę we własnym oku... Maryja uczy nas pozytywnego spojrzenia, dostrzegającego dobro, za które możemy dziękować, by się otwierać na dobra jeszcze większe – „wielkie rzeczy”, jakie Bóg dla nas i przez nas czyni. Przykładem takiego pozytywnego spojrzenia może być św. Maksymilian Maria Kolbe żyjący tajemnicą Niepokalanego Poczęcia – zwłaszcza w znaku przekazanym w wizji Cudownego Medalika. W świetle łaski, którą Niepokalana poświadcza i przekazuje, mamy tu dodatkową wskazówkę, że zło zostało pokonane: widzimy to w postaci węża pod Jej stopami. Mówiąc obrazowo: zło w agonii jest jeszcze zdolne szkodzić „ogonem”, który wywołuje ciągle wielkie szkody (tak ukazuje to Apokalipsa – 12,4), jednak jego los jest przypieczętowany, skoro głowa została zmiażdżona...
Jakie znaczenie dla odkrywania wartości macierzyństwa może mieć mówienie o macierzyństwie Maryi?
Maryja wyróżnia się przede wszystkim jako Matka Jezusa Chrystusa, w którym wyznajemy tajemnicę: prawdziwego człowieka i prawdziwego Boga. Jej macierzyństwo jawi się najjaśniej w świetle teologicznym – tak, jak objawia je Ewangelia, zwłaszcza według Łukasza i Jana. Szczegóły, jakie znajdujemy tu o Niej, nie mają charakteru biograficznego: ewangeliści nie zajmują się więc, jak to czynią biografowie wielkich postaci, ukazywaniem znaczenia i wpływu Matki Jezusa na Jego rozwój i wielkość. Macierzyństwo Maryi zostało ukazane przede wszystkim w wymiarze osobowo-duchowym – w rozwoju, jaki dokonywał się w Jej relacji do Boga, do Dziecka. Rozpoznajemy dzięki świadectwu Pisma, że decyzja bycia matką pochodziła, owszem, od Maryi, ale nie była Jej inicjatywą, tylko stanowiła odpowiedź na wyraźną wolę Boga, Jego inicjatywę. Także w tym sensie macierzyństwo ma od początku charakter duchowy – jako działanie Ducha zarówno w „przygotowaniu” decyzji ludzkiej, jak i jej realizacji w życiu, wcieleniu... Później uderzające jest akcentowanie przez samego Jezusa, że liczą się nie tyle więzy „ciała i krwi” z Matką, ile raczej wspólnota duchowa (w Duchu!) związana ze słuchaniem i wypełnianiem słowa Bożego. To macierzyństwo duchowe odsłania jeszcze głębszy sens, gdy zauważamy jego „rozciągnięcie się” w Duchu Jezusa na wszystkich Jego uczniów, którzy – jak umiłowany uczeń – mają przyjąć: „Oto Matka twoja”. Matka Jezusa staje się Matką Jego wspólnotowego Ciała, Kościoła. W tej perspektywie duchowej Matka Syna Bożego nie staje „ponad” nami, ale jako „służebnica Pańska” należy razem z nami do jednej wspólnoty dzieci Bożych, stworzonych na obraz Jednorodzonego – Dziecka Bożego, Jezusa Chrystusa. Przypomina o tym paradoksalne, teologicznie bardzo prawdziwe sformułowanie Dantego, który w Boskiej Komedii nazwał Maryję „Córką swego Syna” (Figlia del suo Figlio). Plastycznym wyrazem tej prawdy jest słynna Piéta watykańska Michała Anioła, gdzie Maryja sprawia wrażenie młodszej od Syna... To z kolei nasuwa myśl, że wszystko, co stanowi wzrastanie duchowe (macierzyństwo w Duchu, dziecięctwo Boże), jest odnawianiem się, odradzaniem, i wykracza poza sferę „starzenia się” jako fenomenu fizycznego, rzutującego także na psychikę (i ludzkiego ducha). Poświadcza to, np. apostoł Paweł, gdy zauważa: „nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień” (2 Kor 4,16).
Te rozważania mogą się wydawać „ezoteryczne”, oderwane od naszej rzeczywistości. Tymczasem właściwe spojrzenie na Maryję jako Matkę pozwala pojąć, gdzie kryje się wartość macierzyństwa. Jest ono dane i zadane człowiekowi, kobiecie, w obrębie życiowego powołania, wspólnego wszystkim ludziom, aby jako stworzeni „na obraz” Boga stawali się coraz pełniej tym, kim są w istocie: dziećmi Bożymi. Im bardziej matka rozpoznaje tę prawdę osobiście, we własnym życiu, tym owocniej pomaga swemu dziecku: nie wychowuje go na „własny obraz”, ale daje mu warunki znajdowania osobistej drogi – w otwarciu na szukanie woli Bożej. Oczywiście, rola matki jest szczególnie ważna na początku życia dziecka, jednak w całym jego rozwoju liczy się również obecność ojca. Nie jestem psychologiem, więc nie wchodzę w refleksje na temat różnych zadań matki i ojca w rodzinie, zwłaszcza przy wychowaniu dzieci. Zgadzam się z opinią, że dzisiaj mamy do czynienia raczej z kryzysem ojcostwa. Macierzyństwo silniej się wiąże z naturalnym instynktem – to jest jego mocą, ale i pokusą, gdy staje się ono zaborcze, przytłaczające. Potrzeba duchowego wzrastania dotyczy nie tylko macierzyństwa, ale jeszcze bardziej ojcostwa, skoro w nim element instynktowny wyraźnie nie wystarcza. To wzrastanie ma się dokonywać jako wzajemne dopełnianie się matki z ojcem – w relacji do dziecka, ale i w osobistym dojrzewaniu do postawy dziecka Bożego. Piękną wizję tego dopełnienia przedstawia „Promieniowanie ojcostwa” Karola Wojtyły. Została tu opisana droga dojrzewania ojca do duchowego pojmowania swej misji – dzięki pomocy matki wspólnego dziecka...
A co ponadto można powiedzieć o kobiecości Maryi i wartości kobiety dzisiaj?
Moja odpowiedź będzie znowu teologiczna, skupiona przede wszystkim na danym i zadanym elemencie duchowości. Drogę wskazuje Pismo Święte. Należałoby wyjść od męskości Jezusa – od rozważenia, jaki jest jej sens. Oczywiście, jako mężczyzna Jezus objawia Syna Bożego, jednak w drugiej Osobie Boskiej nie płeć jest istotna, tylko relacja do pierwszej i trzeciej Osoby, czyli bycie Dzieckiem Bożym. I dlatego Jezus jako „obraz” Boży, według którego wszyscy zostaliśmy stworzeni, jest wzorem dla mężczyzn i dla kobiet – aby wszyscy stali się dziećmi Bożymi, które w Duchu Świętym odkrywają Boga jako swego Ojca. W tym świetle Jezus wzywa nas: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Jak u „małego dziecka” (w sensie wieku) płeć „jeszcze nie” gra znaczącej roli, tak u „dziecka dojrzałego” (w sensie Ewangelii) „już nie” jest ona decydująca; stąd Apostoł przypomina chrześcijanom: skoro przez chrzest „przyoblekliście się w Chrystusa”, to „nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,27-28). Zatem Maryja jest wzorem nie tylko dla kobiet, ale dla wszystkich – co do postawy wiary, słuchania słowa Bożego, posłuszeństwa, stawania się dzieckiem Bożym. Czy warto więc skupiać się na kobiecości Matki Bożej? W tradycji zwykło się porównywać Maryję z Ewą, pierwszą kobietą. Nie brakowało przy tym jednostronności, jak gdyby główna odpowiedzialność za pierwszy grzech spadała na kobietę... Podobnie jak Chrystus był przeciwstawiany Adamowi, tak Maryja miała być przeciwieństwem Ewy. Niewątpliwie, przykład Matki Jezusa pozwalał głębiej spojrzeć na znaczącą, pozytywną rolę kobiet w dziejach zbawienia. W otoczeniu Jezusa kobiety zajmowały ważne miejsce, należały do Jego przyjaciół (np. Marta i Maria z Betanii) oraz uczniów (np. Maria z Magdali – Magdalena). Także w Kościele nieustannie pojawiają się wybitne, święte postacie kobiet, nierzadko przywołujące do porządku przedstawicieli męskiej hierarchii – wystarczy przypomnieć najsłynniejsze przykłady św. Katarzyny Sieneńskiej czy św. Brygidy. Nie chodzi jednak o zmaganie się czy ścieranie męskiego i kobiecego wkładu w życie Kościoła. Liczy się pełne człowieczeństwo, które mężczyźni i kobiety mają znajdować w jednej, wspólnej perspektywie – powołania dzieci Bożych. W tej perspektywie trudno się zgodzić z różnymi stereotypami na temat męskości i kobiecości. W jakim sensie, np. kobiety zasługują na miano „słabej płci”? Wprawdzie są na ogół słabsze pod względem fizycznym, ale psychicznie okazują się często odporniejsze od mężczyzn – a w wymiarze duchowym, gdzie moc pochodzi od Ducha Świętego, żadna z płci nie jest „uprzywilejowana”, albo też: obie są wyróżnione...
Czy dziewictwo i czystość Maryi może stać się drogą do zrozumienia wartości – czystości i dziewictwa dzisiaj?
Czystość i dziewictwo to dwa różne, choć uzupełniające się wymiary życia w świetle Ewangelii. Do pierwszego można zastosować słowa Jezusa: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Chodzi o „światłe oczy serca” (Ef 1, 18), czyli spojrzenie na świat i ludzi w Bożym świetle, o którym Jezus mówi: „Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle” (Mt 6, 22); dodajmy: nie tylko ciało, ale wszystko... Na pewno możemy przypisać takie spojrzenie Maryi jako „pełnej łaski”: skoro była czysta w swoim sercu, mogła oglądać Boga w zdarzeniach, jakie wiązały się w Jej życiu z Osobą Jezusa, nawet jeśli nie od razu je pojmowała i potrzebowała wiary i modlitwy, żeby zobaczyć więcej... Natomiast dziewictwo w ewangelicznym Duchu to postawa, która w oczach Jezusa wiąże się z pełnym oddaniem siebie i swego życia wielkiej sprawie „królestwa niebieskiego” (Mt 19,12). Sam Jezus był przykładem tej postawy; także o Maryi Kościół wyznaje, że pozostała „zawsze dziewicą”. Nie znaczy to, jak nierzadko zarzuca się chrześcijaństwu, jakoby dziewictwo należało uznać za „czystsze” aniżeli życie małżeńskie... Maryja żyła przecież w małżeństwie jako poślubiona „mężowi, imieniem Józef” (Łk 1,27). Jako „pełna łaski” pozostałaby czysta również wtedy, gdyby współżyła z mężem! Dzisiaj egzegeci biblijni wysuwają trudności przeciwko tradycyjnemu poglądowi, że Maryja ślubowała dziewictwo już wtedy, gdy się decydowała na małżeństwo – faktycznie, takie wyobrażenie trudno pogodzić z obyczajowością i mentalnością żydowską. Jeśli więc, jak przyjmujemy, pozostała zawsze dziewicą, było to raczej Jej późniejszą decyzją, podjętą w małżeństwie po zwiastowanym poczęciu Syna Bożego – decyzją, wyrażającą pełne oddanie się Jemu na całe życie. Jej czystość wyraziła się zatem ostatecznie także w dziewictwie, podobnie jak u Jezusa. Pewnie dlatego w tradycji chrześcijańskiej zakonne śluby czystości łączą się zawsze ze ślubowaniem dziewictwa. Jednak ewangeliczna czystość może być realizowana także w małżeństwie, we współżyciu małżonków. Ich czystość serca sprawia, że również swoje ciała widzą oni „w świetle”. Natomiast decyzja, by przeżywać czystość w dziewictwie, może być dodatkowym znakiem oddania się Bożemu królowaniu. Człowiek dokonujący takiego wyboru nie wiąże się w sposób nierozerwalny z żadną inną osobą poza Jednym – Bogiem w osobowej wspólnocie. W naszych czasach, gdy życie płciowe stanęło pod znakiem rozpasanego seksualizmu, drogą do przywrócenia równowagi – wyzwolenia z niewoli seksu – powinna się stać przede wszystkim ewangeliczna czystość serca, bez niej bowiem także dziewictwo pozostałoby pustym znakiem.
Tytułujemy Maryję „Najświętsza” w przekonaniu, że Jej świętość była i jest czymś nadzwyczajnym. W jaki sposób Najświętsza Matka może być natchnieniem i umocnieniem dla naszego uświęcania w zwyczajnej codzienności?
Świętość Maryi to „pełnia łaski”, która wypełniała Jej „serce”, czyli wnętrze duchowe, i w konsekwencji wyrażała się w całym życiu i działaniu. Nie należy sobie wyobrażać Jej świętości jako postawy „nadzwyczajnej” – uderzającej w jakiś spektakularny sposób, choćby ciągłym wpatrywaniem się w niebo czy, przeciwnie, spojrzeniem „unikającym rozproszeń”, oczyma spuszczonymi „skromnie” ku ziemi... Świętość to raczej wielka prostota, postawa dziecka Bożego. Gdy próbuję sobie wyobrazić postawę Maryi, przychodzi mi na myśl to, co zostało poświadczone o dzieciach, dziewczynkach, które Ona obdarzyła wizją swojej postaci. Np. Bernardetta była tak uboga, prosta, że „rozczarowywała” panie z „wielkiego świata”, które pragnęły poznać wizjonerkę jako „nadzwyczajną” osobę... Z drugiej strony, kto był wrażliwy na promieniowanie prawdziwej świętości, potrafił dostrzec jej promieniowanie w prostej, niepozornej postaci. Wszyscy święci, zanim stali się znani i podziwiani, musieli przejść drogę prowadzącą w ukryciu, gdzie ich świętość była znana tylko Bogu, który „jest i widzi w ukryciu” (por. Mt 6,6). Tę drogę wskazuje sam Jezus, wzywając do wierności w „małych” rzeczach, bo właśnie dzięki wierze „jak ziarno gorczycy” (Mt 17, 20) ta „mała” z początku rzeczywistość okaże się z czasem wielka, Boża. Jeśli Maryja pozostaje w Ewangelii przeważnie w ukryciu, to właśnie dlatego, że nie zależało Jej na zajmowaniu „pierwszego” miejsca – Jej wielkość objawiła się dopiero później. Ona nie musiała zwracać na siebie uwagi, żeby „zaistnieć”. Wystarczało Jej wypełniać wolę Bożą krok po kroku, w spełnianiu obowiązków, które nie były „małe”, skoro stanowiły znaki pochodzące od Boga. W dobie mediów, gdzie wielu marzy o „zaistnieniu” za wszelką cenę w oczach innych, trzeba przypominać, że nasza wartość nie opiera się na tym, jak nas widzą inni. Liczy się nasze bycie „przed Bogiem”, czyli w świetle Jego ukrytej bliskości w naszym życiu. Stąd można czerpać siły do wytrwania w każdej sytuacji, po prostu ufając, że zawsze możemy liczyć na Tego, który nie tylko powołał nas do życia, ale do końca nas umiłował. Poddając się Jego prowadzeniu, nie pobłądzimy, nie zwątpimy w sens naszego życia. Bóg nie obiecuje nam, że nasze życie będzie wolne od trudności – one po prostu należą do życia. Obiecuje natomiast, że w trudnościach będzie przy nas. Mogą nam przyświecać słowa Psalmu, gdzie modlitwa wypływa z wiary: „Pan jest moim pasterzem – nie brak mi niczego... Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23,4). Tą drogą kroczyła Niepokalana. My także na tej drodze będziemy wzrastać w świętości, w bliskości Pana Jezusa, w Nim bowiem Ojciec „wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i niepokalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4).